czwartek, 12 września 2013

MIĘDZY TEILHARDYZMEM A ZBRODNIĄ, CZYLI FILOZOFIA W KRYMINALE. O NOWEJ POWIEŚCI MARKA KRAJEWSKIEGO

Mój czytelniczy romans z książkami Marka Krajewskiego zaczął się od Rity Baum. Zamieszczone w niej teksty zachęciły mnie do tego, by sięgnąć po książki, których bohaterem jest Eberhard Mock.
I nie pożałowałem swojej decyzji - od tamtej pory pilnie śledzę publikacje Krajewskiego, które ujmują mnie elegancją języka, inteligentną konstrukcją oraz bogactwem szczegółów oddziałujących na zmysły (ileż w tych powiściach zapachów potraw, ile elementów, oddających atmosferę podwórek, piwnic, kloak, parków, klatek schodowych..!). Muszę jednak przyznać, że książek Krajewskiego nie mogę czytać "pod rząd" - zestawione ze sobą wykazują sporo podobieństw, co nie jest zarzutem - podobnie ma się rzecz choćby z Agathą Christie. Po prostu autor nie może przestać być sobą.
Niemniej...

Niemniej najnowsza powieść Krajewskiego (W otchłani mroku) jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Co więcej - od dawna żadna powieść nie sprawiła mi tyle czytelniczej satysfakcji.
Odnaleźć tu można wszystkie najlepsze cechy stylu Krajewskiego: szkatułkowość narracji, zręczne przeplatanie planów czasowych, zgrabną intrygę, szlachetność frazy, plastyczność opisów etc.
Odnaleźć możemy także coś, czego we wcześniejszych kryminałach nie było - stawiane z niezwykłą intensywnością pytania filozoficzne.

***
Bo też głównym bohaterem tej powieści jest filozofia.
Swoją opowieść rozpoczyna Krajewski od spotkania filozofa Wacława Remusa, pomysłodawcy Lyceum Subterraneum, z biologiem Małgorzatą Olszowską-Biedziak. Remus stara się przkonać Olszowską-Biedziak do tego, by została w jego szkole profesorem historii naturalnej. Z kolei ona uzależnia swoją decyzję od poznania motywów stojących za powołaniem liceum wyłącznie męskiego, w którym ma być jedyną nauczycielką.

Zasadnicza część książki dotyczy dwojga bohaterów - Mieczysława Stefanusa oraz Henryka Murawskiego.Połączyła ich wspólna obozowa przeszłość - obaj byli więźniami Auschwitz -, a następnie niechęć wobec sowietyzacji Polski. W ramach działań antyreżymowych powołali oni do życia Gymnasium Subterraneum, działającą "w podziemu" szkołę, w której nauczali nieskażonej ideologią sowiecką humanistyki, wpierw greki, łaciny i historii, a następnie - gdy działałność szkoły stała się mocno zagrożona -  filozofii.

Stefanus pokazany jest jako zwolennik "filozofii naukowej", autor patodycei, czyli teorii odsłaniającej sens cierpienia i ewolucję świata ku dobru. Jest on zwolennikiem myśli Pierre'a Teilharda de Chardin (z którym koresponduje), którego filozofię Krajewski wykorzystał do zbudowania intelektualnego portretu swojego bohatera (przekonanie o tym, że współpraca i jednoczenie oznaczają ewolucję ku dobru, odwoływanie się do aparatury biologicznej i matematycznej, pokazywanie zła jako czynnika motywującego ewolucyjny rozwój itd.).
Murawski z kolei jest wyznawcą poglądu o absurdalności świata, antyteistą, retorem skłonnym apelować w swoich wystąpieniach do emocji i uczuć raczej, niż do zimnego ratio.

Oczywiście, podejście Murawskiego znajduje szerszy oddźwięk społeczny.
Oczywiście, poglądy Stefanusa wydają się absurdalne w świetle dokonujących się na jego oczach aktów przemocy.
Krajewski bardzo zręcznie wybrał najczulszy punkt teilhardyzmu - koncepcję zła jako "odpadu i motoru ewolucji" - by zbudować wokół niej opowieść prawdziwie kryminalną.

Pomimo jawnych słabości "teilhardowskiej filozofii" Stefanusa, Krajewski pokazał w tej postaci siłę, która drzemie w ludziach zdolnych żyć i poświęcić się dla idei. Przypomniał o tym, że filozofia, a szerzej rozwój intelektualny, więc także edukacja, są drogą rozwoju tożsamości i osobowości, a szczerość postępowania na tej drodze z całą mocą może oddziaływać na innych.
Lust but not least  - pokazał także niebezpieczeństwa, które kryją się w nazbyt emocjonalno-literackim uprawianiu refleksji i wykładaniu własnych poglądów: efektowność i efektywność może służyć tu manipulacji, a gładkość słów przykrywać najbardziej ciemne potrzeby niegodne filozofa (o tym, co filozofa niegodne, Krajewski zresztą - przywodząc Kanta - kilkakrotnie na kartach książki przypomina!).

***
Racjonalność, rozwój, ideały, filozofia, humanistyka - Krajewski pokazuje, jaki wpływ mają one na jakość i sposób życia. Szlachetność Stefanusa - przeciwstawiona hipokryzji i zakłamaniu Murawskiego - potrafi przerobić wewnętrznie Edwarda Popielskiego, znanego z wcześniejszych powieści (eks)policjanta, niestroniącego od brutelnych metod śledczych, alkoholu i seksu.

Książka Krajewskiego jest też apelem o to, aby taką wymagającą, humanistyczną edukację przywrócić w naszym kraju.
Remus mówi na początku powieści:
"– Sytuacja jest groźna. – Zauważył to i zgasił uśmiech. – Polska oświata obumiera. Matura straciła swe znaczenie. Jest byle jakim sprawdzianem, który byle kto zdaje. Absolwenci tak zwanych liceów nie potrafią się skupić, nie potrafią składnie pisać ani mówić. Historię spycha się na margines. W odróżnieniu od francuskich czy niemieckich szkół średnich w naszych nie ma miejsca dla filozofii, logiki i łaciny. Projekt Lycaeum Subterraneum jest reakcją na to obumieranie. Chcemy ocalić choćby garstkę młodzieży. Dajemy jej najlepszych nauczycieli w tym mieście, ludzi wszechstronnych, którzy mogą być mistrzami. Takimi jak pani profesor.
***
Oczywiście, do tego i owego można się przyczepić.

Czytelnicy Teilharda wiedzą doskonale, że jego filozofia jest tyleż naukowa, co literacka (może nawet bardziej literacka niż naukowa), co mocno problematyzuje opozycję stosowaną przez Krajewskiego [zainteresowanych odsyłam do swoich dawnych tekstów o Teilhardzie, dostępnych w Hybris nr 3 oraz nr 7].

Podobnie problematyczne wydaje mi się połączenie zainteresowania Foucault'em, Lacan'em, Derridą czy Deleuze'em z byłymi polskimi funkcjonariuszami filozofii marksistowskiej. Uwaga, że Murawski-Zinowiew, za doby PRL powieściowa szara eminencja i dyrektor wrocławskiego Instytutu Filozofii, plagiator i jedna z bardziej nieciekawych kreatur wykreowanych na kartach książki,  "przebranżowił się, wzorem innych marksistów, albo w znawcę estetyki, albo w egzegetę Foucaulta, Lacana, Derridy, Deleuze’a i innych producentów mętnej filozofii literackiej…" niepotrzebnie deprecjonuje myśl ważnych myślicieli współczesności i niepotrzebnie wspiera ideologiczny podział rodzimego środowiska akademickiego.

Nie przekonuje mnie również używana w powieści forma "grafologini" - bardziej wiarygodna w naszych, feministycznych czasach niż w dobie lat powojennych. M
am także zastrzeżenia do formy "gimnazjalista" - skoro Krajewski archaizuje język, w tym fleksję (formy w stylu "lekcyj"), powinien pisać o "gimnazistach", a nie używać słowa stworzonego przez niedouczonych polityków, którym wpadło do głowy przywrócić w Polsce gimnazja. Co ciekawe, forma "gimnazista" jeden raz pojawia się na kartach powieści.

Zastrzeżenia te nie zmieniają jednak mojej pozytywnej oceny powieści.
Czyta się ją świetnie. Czytając - staje przed ważnymi pytaniami, skłaniającymi do refleksji.
Dzięki Krajewskiemu filozofia i problemy edukacji trafiły do kryminału.
To poczytny gatunek i poczytny autor.
Pomijając wszystkie inne walory książki, za sam fakt promocji tego, co w Polsce niepopularne, należą się Krajewskiemu najwyższe słowa uznania.
I podzięki!

2 komentarze:

  1. Bardzo wymowna okładka. Nie czytałam jeszcze, ale słyszałam, że niejedna osoba "zarwała" noc dla tej książki. A Ty jesteś kolejną osobą, która swoją recenzją zachęca do lektury.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odwzajemniam pozdrowienia :-) A od książki faktycznie trudno się oderwać, czytałem e-booka, więc mnie w końcu oczy od monitora rozbolały, a i tak chciało się dalej!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.