środa, 28 września 2011

O SUCE BIŁGORAJSKIEJ, NIEMATERIALNYM DZIEDZICTWIE I BYCIU PRAWDZIWYM POLAKIEM

"Źródła" uraczyły mnie dzisiaj rozmową z Marią Pomianowską. Uraczyły, aczkolwiek konsekwencją tej rozmowy jest uczuciowa ambiwalencja. Z jednej strony nie sposób nie cieszyć się z faktu, że wskrzeszenie suki biłgorajskiej udało się tak pięknie, iż dziś grają na niej nie tylko pojedyncze osoby, ale i cała orkiestra. Po pysznym tańcu zagranym przez consort suk i fideli czekam z niecierpliwością na zapowiedzianą płytę. Z drugiej strony nie sposób nie smucić się tym, jak Polacy podchodzą do własnego dziedzictwa. Pani Pomianowska przypomniała fakt, że dopiero od kilku miesięcy "działa" u nas konwencja chroniąca materialne i niematerialne dziedzictwo narodu. Choć działa to za dużo powiedziane, bo wciąż nie wiadomo, czym to dziedzictwo ma być i jak należy je chronić. Przerażające zaś jest to, że na spotkaniu u Prezydenta eksperci nie bali się nawet opinii, że dziedzictwo ludowe obroni się samo.
Przerabialiśmy już w Polsce politykę historyczną, ciągle karmi się nas akcjami patriotycznymi, co i rusz przetacza się jakaś kampania czy agitacja, a to Słowacy potrafili doprowadzić do wpisania fujary słowackiej na listę dziedzictwa nie tylko narodowego, ale i światowego (czyli na listę UNESCO).
Jak rozumiem, jedynym dziedzictwem Narodu są (ostatnio wyjątkowo kiepskie) filmy Wajdy, kompozycje (od dawna bardziej niż kiepskie i bardziej niż pretensjonalne) Pendereckiego i nietęgie książki Sienkiewicza. Oraz pomniki i nazwy ulic, wyrastające przy pewnych okazjach jak grzyby po deszczu. Cóż, przyznaję się do innego dziedzictwa i nie mogę zrozumieć, dlaczego krytykując Litwę i jej stosunek do Polaków samych siebie nie traktuje się symetrycznie. Ale pewnie świadczy to tylko o tym, że nie jestem prawdziwym Polakiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.