poniedziałek, 6 kwietnia 2015

JAKIE JEST MOJE CHRZEŚCIJAŃSTWO?



Jakie jest moje chrześcijaństwo?
Eklektyczne, synkretyczne czy postkonfesyjne. Kto wie, czy nie najlepiej opisuje je termin wzięty od Włodzimierza Sołowjowa – teurgia jako integralna twórczość.
Bo też chrześcijaństwo wydaje mi się sposobem twórczej pracy nad realizacją bogoczłowieczeństwa w życiu indywidualnym i społecznym.

Moje chrześcijaństwo chce uniknąć dwóch raf.
Pierwszą jest instytucjonalny fundamentalizm związany z funkcjonowaniem kasty oświeconych. Kasta ta uważa, że ma nieomylny wgląd w naturę świata i w równie nieomylny sposób formułuje powinności poznawcze i etyczne, podług których należy żyć.
Drugą jest emocjonalny charyzmatyzm. Rządzą w nim emocje, nieustannie rozbudzane. Pojawia się uzależnienie od cudowności. A hierarchię i uzależnienie buduje się często gęsto poprzez doznanie poniżenia, gdy publicznie opowiada się o uzdrowieniu z masturbacji, nieludzkiej miłości do osób tej samej płci, egzorcyzmuje od słuchania niechcianej muzyki i hurtem gniewa na współczesny świat.

Feudalizm, antyracjonalność, zamknięcie, posłuszeństwo, uzależnienie – to wszystko elementy, które nie pozwalają funkcjonować chrześcijaństwu jako teurgii.

Moje chrześcijaństwo ma cztery filary.
Pierwszym jest myśl Akwinaty, czytana na sposób Tadeusza Bartosia. Zwraca się tutaj uwagę na znaczenie wolności jednostkowego sumienia. Na rolę miłości jako siły jednoczącej wszechświat. Na drogę negacji, jaki sposób docierania do ciemności Boga.
Drugim jest Akademia Florencja i Mowa o godności ludzkiej Pico della Mirandoli. Wolność człowieka jest w niej zasadą i źródłem ludzkiej twórczości. Zdolności do kreowania świata i siebie, w czym człowiek spełnia swoje bogoczłowieczeństwo, obraz Boga zapisany w ludzkiej duszy i w ludzkim ciele.
Trzecim jest refleksja Kalwina, który wspólnotę wiernych chciał widzieć jako rzecz wspólną, republikę. Tworzoną przez wolne jednostki ze wspólnej pasji szukające wspólnego dobra.
Czwartą jest refleksja prawosławna. Zwłaszcza XIX i XX wieczna. Inspirowana teozofią, kabałą, budująca szeroki, ekumeniczny nurt myślenia o duchowości. Prawosławie przechowało dla mnie niezwykle ważną chrześcijańską myśl – że powołaniem człowieka jest theiosis, przebóstwienie. Nie jakaś domniemana etyczna nienaganność, ale bogoczłowieczeństwo, odsłonięcie jedności między człowiekiem i bogiem oraz światem i bogiem. A więc także bogo-kosmologia.

Moje chrześcijaństwo jest teurgią przekraczania opozycji.
Nie ma człowieka i boga, świata i boga. Nie ma męskiego przeciwstawionego żeńskiemu, ludzkiego – zwierzęcemu. Nie ma ciała w opozycji do zmysłów. Ale nie ma także bezdusznej Jedni, doskonale zasklepionej w sobie. Za Sołowjowem odrzucam taką negatywną wszechjedność. Wyklucza ona bowiem realne istnienie drugiego – człowieka, zwierzęcia, rośliny. Wszechjedność jest dla mnie raczej zadaniem, przed jakim stoimy. Zadaniem budowania miłości, która łączy mimo różnic. Tak, jak w symbolu Trójcy trzech jest zarazem jednością i innością.
Ową wszechjedność miłości budować trzeba we wszystkich wymiarach – ma ona zatem dla mnie zarazem aspekt duchowy, jak i cielesny. Jest wypływającą z wolności jednią, pleromą. Królestwem Bożym, które – jako bogoludzie – powinniśmy budować. Bo głęboko wierzę, że innego Królestwa Bożego nie będzie.

Uświadomiłem sobie, że bliska mi idea poliamorii, jest dla mnie ideą z gruntu teologiczną. Poliamoria jest opisem życia Trójcy, zasadą i źródłem, które pozwala realizować się temu boskości w świecie. Wolność oddania, zaufania, współdziałania, bliskości, jednoczesne budowanie siebie (w miłości siebie) i innych (w miłości do nich) jest nośnikiem zbawienia, okazywanego „tym najmniejszym”. Jest tęskną i modlitewną miłością do demonów i gadów, ptaków, roślin, innych ludzi.
Uświadomiłem sobie, że pornoteologia jest dla mnie symbolicznym ucieleśnieniem poliamorii. Jako perspektywa pokazująca ekstazę osiąganą we wspólnocie poprzez wolność, a nie przedmiotowe przyporządkowanie żony mężowi. Pięknie wyraził to Aleksander Skriabin pisząc „Tak jak człowiek w momencie aktu płciowego w minucie ekstazy traci świadomość i cały jego organizm we wszystkich cząstkach zaznaje szczęśliwości, tak samo Bóg-człowiek, przeżywając stan ekstazy, napełni świat szczęściem i wznieci pożar”.

Według najstarszych tradycji krzyż to kosmiczne drzewo życia, którego rosa daje nam napój i ochłodę, którego kwiatami mamy kwitnąć, rozkoszować się jego owocami i swobodnie dysponować plonami. Krzyż to nieśmiertelna i wiecznie zielona roślina, na której – jak pisze Akwinata – zasiada zmartwychwstały Chrystus-król.

Królowanie krzyża to orgazmiczna erupcja wiecznego życia (z) miłości. Wolnej miłości – o ile ościeniem śmierci jest grzech, a grzech nie istnieje, gdy nie ma prawa.

Królestwo Boże w pełni pojawi się między nami, gdy bogoczłowieczy świat doprowadzimy do ekstazy orgazmu? Jakby to nie brzmiało, bliska jest mi ta perspektywa. I warto o nią zabiegać, nawet wtedy, gdyby miało okazać się, że poza ekstazą nic nie ma.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.